Uwaga! Trwają prace nad nową wersją serwisu. Mogą występować przejściowe problemy z jego funkcjonowaniem. Przepraszam za niedogodności!

🔥 Zgarnij PŁATNY STAŻ w 3 edycji kursu programowania front end (zapisy do 22.01) 🔥

Jak neuronauka pomaga w uczeniu się programowania

Przyswajaj materiał szybko i efektywnie

Marcin Stopa, współtwórca i CEO SeeWidely oraz specjalista nauki i rozwoju osób dorosłych, opowiada o tym, czym jest neuronauka i jak może pomóc nam w uczeniu się programowania. Poruszamy tematy radzenia sobie z trudnymi sytuacjami, efektywnego przyswajania wiedzy oraz koncepcji NanoLearningu.

Poruszane tematy

  • Czy możesz się przedstawić i powiedzieć, czym się zajmujesz?
  • Co to jest neuronauka?
  • Jakie według Ciebie jedno najważniejsze przesłanie dla osób chcących wejść do branży IT płynie z odkryć neuronauki?
  • Jakie mity związane z uczeniem się obaliła w ostatnich latach neuronauka?
  • Czy w neuronauce istnieje pojęcie „umysłu ścisłego”? W pracy mentora widzę wiele dowodów na to, że „umysły humanistyczne” bez problemu uczą się programować. Wygląda na to, że taki podział się nie sprawdza (a nawet przynosi szkodę, bo powstrzymuje niektóre osoby przed realizacją marzeń).
  • Co nowego dzięki neuronauce wiemy o uczeniu się osób dorosłych? Czy osoby 40-50-letnie mogą w ogóle myśleć o wejściu do IT, jeśli do tej pory nie miały żadnego związku z tą branżą?
  • Dlaczego tak trudno zacząć systematyczną naukę? Przecież chcemy programować, a jednak czasem przez lata pozostaje to w sferze marzeń.
  • Są takie dni, w których aż rwiemy się do programowania i takie, w których zupełnie nie chce nam się uczyć. Czy da się jakoś opanować tę huśtawkę?
  • Gdy mamy słabszy dzień i czujemy, że z nauki niewiele zostanie nam w głowie – czy jesteśmy w stanie zrobić coś (jakoś „zhakować” mózg), by jednak przyswoić materiał?
  • Dlaczego niektóre rzeczy zapamiętujemy od razu, a inne sprawdzamy sto razy i nadal dobrze nie pamiętamy? Czy można to zmienić?
  •  Czy możesz przybliżyć ideę NanoLearningu? Skąd wziął się ten termin i co ma wspólnego z neuronauką?
  • Jak możemy zastosować NanoLearning w praktyce – w nauce programowania?
  • Jesteś współtwórcą platformy SeeWidely do NanoLearningu – jakie mogłoby być jej zastosowanie przy wdrażaniu juniorów do zespołu? Jakie korzyści odniosłaby z tego firma?
  • Czy istnieją inne niż NanoLearning koncepcje nauki? Może mógłbyś opowiedzieć o nich krótko, tak żeby osoby zainteresowane mogły samodzielnie zgłębić temat?
  • Jaką książkę polecisz osobie, która chce wykorzystać najnowsze odkrycia neuronauki do efektywniejszego uczenia się programowania?
  • Gdzie możemy Cię znaleźć w sieci?

Polecana książka

➡ Radek Kotarski, Włam się do mózgu

➡ Stanislas Dehaene, Jak się uczymy? Dlaczego mózgi uczą się lepiej niż komputery... jak dotąd

Kontakt do gościa

➡ LinkedIn: linkedin.com/in/mpstopa

Transkrypcja

Dziś moim gościem jest Marcin Stopa. Marcin opowie nam o tym, czym jest neuronauka i jak jej odkrycia mogą pomóc nam w uczeniu się programowania. Marcinie, dziękuję, że przyjąłeś moje zaproszenie na rozmowę!

Dzięki.

 

Czy możesz się przedstawić i powiedzieć, czym się zajmujesz?

Specjalizuję się w zakresie nauki i rozwoju ludzi dorosłych, głównie przez e-learning – z wykorzystaniem właśnie neuronauki. To, na czym się skupiam na co dzień, to optymalizowanie procesów rozwojowych w organizacjach i to, jak maksymalnie podnieść efektywność uczenia się – głównie w miejscu pracy, ale nie tylko.

 

To może zacznijmy od definicji: co to jest neuronauka?

Neuronauka to de facto uczenie się mózgu o sobie samym. To nauka o układzie nerwowym, głównie o mózgu, skupiająca w sobie wiele różnych dyscyplin. Jest bardzo szeroka, bo mamy tu tematy związane z biologią, fizyką, medycyną, chemią, psychologią, także informatyką, a nawet filozofią.

Co ciekawe: z racji, że jest tak szeroka, ma dużo ciekawych dziedzin, które są wyspecjalizowane w danych zakresach. Jest to na przykład: kognitywistyka, która zajmuje się obserwacją i analizą zmysłów, mózgu i umysłu; neurocybernetyka, która ma fajną nazwę (to jest chyba najlepsza nazwa ze wszystkich tych dziedzin) – ona zajmuje się analizą i modelowaniem procesu przetwarzania informacji i sterowania; czy chociażby neuropsychologia, która bada to, w jaki sposób nasze poznanie i zachowanie są powiązane z mózgiem i resztą układu nerwowego.

Brzmi to ciekawie. A jak bardzo nowy jest dla nas ten temat? Czy są to dziesiątki lat, czy to raczej kilka-kilkanaście lat?

Ostatnie dekady to bardzo duże przyspieszenie i rozwój tych różnych dziedzin. To nie jest tak, że my od jakichś 100 lat wiemy, że mózg istnieje. Wiedzieliśmy to od dawna. Zresztą dużo części mózgu ma jeszcze swoje nazwy starożytne, jak chociażby hipokamp, który w łacinie oznacza konika morskiego – bo dawniej właśnie, gdy ktoś go wyciągnął, to popatrzył „a, konik morski”. I tak go nazwał.

Nauki o mózgu mają więc dużą historię. Natomiast ostatnie 100 lat czy ostatnie 20-30 lat to coraz bardziej dynamiczny rozwój tych obszarów.

 

Jakie według Ciebie jedno najważniejsze przesłanie płynie z odkryć neuronauki dla osób, które chcą wejść do branży IT?

To, że okazuje się, że nasz mózg działa jak bardzo złożony system i to, jak się uczymy, też działa jak system. Jak każdy system można go więc zoptymalizować. Niektórzy lubią mówić, że można go nawet zhakować. Wystarczy poznać, jak działa, jakimi zmiennymi się kieruje, a później zobaczyć, co możemy zrobić, żeby nasza nauka była dużo bardziej efektywna i była dla nas też przyjemniejsza i prostsza. Po prostu.

I dzisiaj zdradzisz kilka takich rozwiązań? Mamy nadzieję.

Tak, jak najbardziej.

 

No dobrze, to zaczniemy w takim razie od mitów związanych z uczeniem się, które obaliła właśnie neuronauka.

W ostatnich dekadach: całe mnóstwo. Do tej pory było tak, że większość rzeczy, które my myśleliśmy, że wiemy, to wiedzieliśmy przez to, że obserwowaliśmy jakichś ludzi w laboratorium. Stwierdziliśmy: „okej, oni się tak zachowują prawdopodobnie dlatego, że…” – i opisywaliśmy sobie różne teorie. Te teorie były bardzo chłonione przez społeczeństwo, a później powielane. Tak rosła cała masa mitów. Ostatnie dekady to jest właśnie sprawdzanie, czy to, co my myśleliśmy, że się dzieje się w dany sposób – patrząc przez pryzmat obserwacji mózgu – naprawdę tak wygląda.

Jest kilka ciekawych mitów, które są bardzo popularne. To jest niesamowite, że są one tak popularne, biorąc pod uwagę, jak bardzo się mylą. To jest chociażby to, że wykorzystujemy 10% mózgu. Powstał nawet film, który był temu poświęcony, chyba Lucy z 2014, który mówił, że my wykorzystujemy tylko 10% mózgu.

Niektórzy wręcz obiecują nam odblokowanie 100% możliwości naszego mózgu.To, co fajnego mogę wam powiedzieć, to że już go odblokowali. Każdy z nas korzysta maksymalnie w 100% ze swojego mózgu. Do tego stopnia, że nasz mózg bardzo, ale to bardzo nie lubi mieć jakiegoś obszaru, który jest słabo zagospodarowany. Jest takim systemem, który samoistnie się optymalizuje w ten sposób, że na przykład u osób, które są niewidome, obszar, który jest odpowiedzialny za przetwarzanie informacji wzrokowych, przeważnie jest wykorzystywany przez inne procesy w mózgu. Więc jeżeli pojawia się obszar, który jest słabo zagospodarowany, to mózg nie patrzy na niego przez pryzmat „okej, to zostawmy to sobie, niech tam leży odłogiem”, tylko za każdym razem ten obszar zaczyna przejmować jakiś inny proces, żeby było więcej miejsca na przetwarzanie informacji.

Mówisz, że wykorzystujemy 100% mózgu. To gdzie ta optymalizacja? Gdzie jest hakowanie? Skoro już mamy 100%, to jak możemy coś zrobić lepiej?

To tak jak za każdym razem mamy 24 godziny. Każdy z nas ma tyle samo czasu, a mimo to w tym samym czasie jedni są w stanie zrobić dużo więcej zadań, inni dużo mniej. Podobnie jest z naszym mózgiem. W zależności od tego, na czym się skupimy, jakie zmienne zmodyfikujemy, taki otrzymamy efekt.

To jest w ogóle zabawne, bo tak naprawdę nie potrzeba wiele, żeby totalnie zmienić sposób, w jaki się uczymy, i sprawić, że on będzie dużo, dużo bardziej efektywny. To nie jest w żaden sposób trudne. To nie jest nawet skomplikowane, ale z jakiegoś powodu tego nie robimy.

Czyli chcesz powiedzieć, że można zmienić 20% elementów i osiągnąć 80% efektów?

Nie, nie. Powiedziałbym raczej, że można zmienić 1% i osiągnąć 99%.

O, to jeszcze lepiej.

 

Tak. Prosty przykład: weźmy pod uwagę uwagę, czyli to, gdzie kierujemy swoją uwagę. Bardzo często jest tak, że chcemy się czegoś nauczyć, chcemy się czegoś dowiedzieć. Świetnym przykładem są podcasty. One dostarczają masę informacji w skondensowanej formie, tak jak np. nasza rozmowa. I teraz ta rozmowa może być dla kogoś bardzo, ale to bardzo wartościowa i można z niej wynieść masę rzeczy. Ale jest jeden warunek: ten ktoś musi być skupiony i rozumieć to, o czym rozmawiamy. Pod tym kątem, że on przetworzy te informacje, a nie jedzie samochodem i z kimś rozmawia.

Jeżeli to robi, to te informacje będą uciekały, nie będą przetwarzane na tych głębszych poziomach. To oznacza, że wysłucha tej rozmowy, teoretycznie będzie miał poczucie, że nawet czegoś się nauczył, ale praktycznie jeżeli zapytalibyśmy się: „okej, to powiedz, o czym ona była”, odpowie: „w tytule było o neuronaukach i nauczaniu”. I to będzie wszystko. Dlatego pierwszą rzeczą, która daje olbrzymie efekty i robi olbrzymią różnicę jest to, czy skupiamy się w 100%, czy nawet tych 70%, na tym, co robimy i czego chcemy się nauczyć. I to już daje diametralnie różny efekt.

Ok, no dobrze, to może przejdźmy do kolejnego elementu, bo Cię zatrzymałem. Masz jeszcze kolejną ciekawostkę?

Tak. Właściwie wynika z tego, o czym powiedzieliśmy – bo jest to multitasking. Dużo osób wierzy, że posiada multitasking, że robimy to na co dzień. Jak? Pytamy często ludzi (właśnie podczas webinaru, szkoleń): „czy uważacie, że potraficie robić dwie rzeczy równocześnie?” „Ależ oczywiście, jak najbardziej”. Później doprecyzowujemy: „ale jesteście pewni, że potraficie równocześnie robić dwie rzeczy, które wymagają skupienia?” „No jasne, czemu nie? Skoro potrafimy jechać samochodem, to chyba znaczy, że umiemy”.

Okazuje się, że multitasking nie jest możliwy pod kątem robienia dwóch rzeczy, które wymagają od nas uwagi i skupienia. Nasza uwaga działa jak taka bramka, która jest w stanie wykonywać tylko jeden proces równocześnie. Żeby zrobić drugi, musi się zatrzymać, przełączyć się na drugi proces, wykonać jego kawałek i wrócić do pierwszego.

Jeżeli my myślimy, że robimy dwie rzeczy równocześnie, to tak naprawdę bardzo szybko przełączamy się między jednym zadaniem a drugim. I ogólnie nie ma w tym nic strasznego, ale każde takie przełączenie powoduje opóźnienie od kilkudziesięciu do kilkuset milisekund. Nie jest to większym problemem, jeżeli to jest praca biurowa. Natomiast staje się to problemem np. gdy prowadzimy samochód.

Musimy wziąć też pod uwagę, że takie przełączanie się między jednym i drugim zadaniem jest dla naszego mózgu bardzo, ale to bardzo wycieńczające. Dużo mniej energii potrzebujemy, żeby zrobić w całości jedno zadanie i potem przełączyć się na kolejne.

Pod tym kątem więc multitasking nie istnieje. Ale żeby być sprawiedliwym i oddać multitaskingowi co multitaskingowe, to trzeba powiedzieć, że jest możliwe robienie jednej rzeczy, która wymaga uwagi i kolejnej, która jest u nas zautomatyzowana – czy to w formie nawyku, czy zachowania, które jest już wyuczone. Tak jak wspomniana jazda samochodem.

Kiedy jedziemy samochodem i obserwujemy, co się dzieje na drodze (jesteśmy uważni i na tym jesteśmy sfokusowani), to jesteśmy w stanie zmieniać biegi. Przeważnie nawet nie myślimy o tym, jak zmieniamy biegi. To się gdzieś tam po prostu dzieje. Sami dla naszego samochodu jesteśmy wręcz automatyczną skrzynią biegów – to od nas nie wymaga tego, żeby się starać: „okej, to jeżeli chcę wrzucić dwójkę, to muszę chwycić za dźwignię, wcisnąć sprzęgło, do siebie do tyłu, puszczam sprzęgło, dodaję gazu”. To tak nie wygląda. To wszystko dzieje się samo, bez naszej uwagi, dlatego możemy to robić.

Natomiast jeśli weźmiemy Amerykanina… Amerykanie jeżdżą głównie na automatach, więc jeśli wsiadają do europejskiego samochodu, to są wręcz uziemieni, bo nie wiedzą do końca, jak działa ręczna skrzynia biegów. Więc jeżeli byśmy kazali Amerykaninowi nagle wyjechać na drogę samochodem z manualną skrzynią biegów, miałby z tym olbrzymi problem. Jeżeli byśmy do tego wysłali go do Anglii, to miałby jeszcze większe problemy, bo się zmieniła strona – więc automatycznie by go ciągnęło na drugą.

Takie rzeczy sprawiają, że dużo trudniej nam się funkcjonuje i ten multitasking nie jest możliwy – jeżeli mówimy o dwóch rzeczach, które potrzebują naszej uwagi.

Jak opowiadałeś o tym procesie przełączania się, to tak jakbym słyszał sposób działania procesora. Więc jak ktoś by chciał, to polecamy zobaczyć, jak to działa. Bardzo podobnie to wygląda. Pytanie: czy to mózg wzorował się na procesorach czy procesory na mózgu? Oczywiście wiadomo, jak to było, ale bardzo podobnie to wygląda.

No dobrze. Czy chciałbyś dodać coś jeszcze?

Tak, jest jeszcze jedna rzecz: odwieczne pytanie, czy jestem wzrokowcem, słuchowcem, czy kinestetykiem? Większość osób odpowie, że są wzrokowcami – tak statystycznie rzecz ujmując. Natomiast nikt nie będzie miał racji, dlatego że style uczenia – jak pokazują analizy i badania – de facto nie istnieją. W sensie: my między sobą różnimy się jako jednostki szybkością nauki, szybkością przyswajania i przetwarzania informacji. Owszem. Natomiast nie jest to powiązane z tym, że jesteśmy wzrokowcami, słuchowcami czy kinestetykami.

To też zależy od tego, czego my się uczymy. Ciężko, żebyśmy się uczyli malowania, nie będąc tymi tzw. wzrokowcami. Musimy widzieć ten obraz, żeby być w stanie jakoś go odwzorować. Ogólnie rzecz ujmując, statystycznie, jeżeli byśmy szli takim podziałem i chcieli określić, który ten kanał przetwarzania informacji jest najefektywniejszy w nauce, to jest to raczej kanał wzrokowy. Angażując go angażujemy też najwięcej uwagi i zasobów poznawczych, więc przetwarzamy te informacje dosyć głęboko. Statystycznie więc najczęściej sprawdza się ten wzrokowy.

Dopytam o ten, powiedzmy, wzrokowy styl uczenia się. Pewnie wszystkim może się to kojarzyć tak: „no dobrze, to w takim razie, jak będę oglądał filmiki na YouTubie, to szybciej się nauczę”. Czy to o to chodzi, czy o coś innego?

Nie. Chyba, że chcemy się nauczyć tego, jak ktoś wygląda – bo wtedy, jeśli obserwujemy np. czyjeś popiersie, to to, czego się nauczymy, to jak wygląda ta osoba, a niekoniecznie nauczymy się tego, co mieliśmy na celu. Nam jest łatwo przetwarzać wszelkie schematy, informacje wzrokowo.

Na przykład jeżeli mielibyśmy komuś wytłumaczyć proces przetwarzania informacji przez procesor, to możemy mu to opowiedzieć. Możemy mu dać układ scalony, żeby go podotykał i zobaczył, jak to wygląda, gdzie jest mostek itd., ale możemy mu też narysować schemat i wytłumaczyć działanie na podstawie schematu. Z doświadczenia wiemy, że raczej to narysowanie schematu będzie w tym przypadku najlepszym rozwiązaniem.

 

W takim razie przejdźmy do kolejnego tematu, który często się powiela, przynajmniej w mojej dziedzinie. Często słyszę, że ktoś ma umysł ścisły, ktoś jest umysłem humanistycznym. W zasadzie dużo osób uważa, że jeżeli ma ten umysł humanistyczny, to ciężko im się nauczyć programowania czy matematyki. Czy faktycznie tak jest? I jak na to patrzy neuronauka?

Myślę, że niekoniecznie tak musi być. Przynajmniej z mojego doświadczenia wynika, że takie osoby humanistyczne też są w stanie nauczyć się programowania. I wcale nie jest powiedziane, że jest im trudniej lub że robią to dłużej.

Tego typu podziały są wypadkową dwóch rzeczy. Po pierwsze: my bardzo lubimy zerojedynkowe podziały. Albo coś jest czarne, albo coś jest białe. A po drugie: neuronauka jest dosyć skomplikowana i często staramy się ją bardzo, ale to bardzo upraszczać. I nie jest to problemem, jeśli my w prosty sposób mówimy o neuronauce. Problem jest wtedy, kiedy te uproszczenia są tak daleko idące, że gubi się ich pierwotny sens. Wtedy powstają nam właśnie takie rzeczy, jak ten podział na humanistów i umysły ścisłe.

De facto coś takiego nie do końca istnieje. Znowu, jeżeli się chwyci tego, to możemy mieć pewne predyspozycje związane z przetwarzaniem informacji – szybciej będziemy przetwarzać informacje związane z jakąś kategorią (i niekoniecznie będzie to kategoria w podziale na umysł humanistyczny i ścisły). Ale to nie oznacza, że nie będziemy w stanie się nauczyć czegoś z drugiej strony.

Ten podział „humaniści i umysły ścisłe” jest pomocny na przykład nauczycielom w szkole, żeby jakoś kategoryzować dzieciaki: „Hania będzie dobra z polskiego, bo jest humanistką, a Krzysiu będzie inżynierem, bo jest ścisły”. To jest bardzo krzywdzące, bo przez to zabieramy tej Hani możliwość zostania inżynierem.

Dlatego musimy patrzeć na ten podział jako na coś bardzo uproszczonego, jako coś, co ma nam pomóc zrozumieć świat, ale niekoniecznie działa. Znowu – jeżeli weźmiemy umysł humanistyczny i ścisły, to każdy z tych umysłów może się nauczyć dokładnie tych samych rzeczy.

Doskonałym przykładem jest chociażby język. Każdy z nas nauczył się mówić i robi to całkiem nieźle, więc tutaj ten podział nie działa. Jeżeli patrzymy na to pod kątem tego, czego my się nauczymy, jak się uczymy, to nie do końca możemy powiedzieć, że to się jakkolwiek sprawdza.

Dlatego jeżeli myślimy o sobie, że jesteśmy humanistami, więc nie powinniśmy ruszać na przykład matematyki, to jesteśmy w wielkim błędzie, bo prawdopodobnie wystarczy, że ktoś nam to dobrze wytłumaczy. Ogólnie jesteśmy w stanie nauczyć się praktycznie wszystkiego, jeżeli zostanie nam to dobrze wytłumaczone. Zresztą ja sam jestem tego przykładem, bo swoją przygodę zaczynałem od informatyki. Jestem z wykształcenia informatykiem, później studiowałem socjologię, później zarządzanie, później była psychologia, teraz są neuronauki. Więc jak spojrzymy na to, jak bardzo szerokie jest to spektrum zainteresowań i tych przedmiotów, przez które przeszedłem, to nie da się mnie zakwalifikować w tym standardowym podziale jako humanistę czy ścisłowca. W zasadzie to bym się łapał tu i tu.

Dlatego ja bym się w żaden sposób do tego nie przywiązywał. Na pewno będzie to jeszcze nieraz używane, bo gdzieś to społecznie funkcjonuje, więc ktoś powie: „a ty jesteś humanistą, to lepiej tego nie ruszaj”. Ale musimy wiedzieć, że to nie jest prawda, że możemy być humanistą i możemy być świetnym inżynierem, programistą. Możemy wysłać rakietę na Księżyc, pomimo tego, że czasami myślimy o sobie, że jesteśmy humanistami.

 

Kolejny element, który często się pojawia, to to, że mając 40-50 lat pewnie już jesteśmy za starzy na naukę, w szczególności na naukę nowych technologii – że nie jesteśmy w stanie wejść do IT. Co na to neuronauka?

To, co wiemy, to że młodzi grają na kodach – dlatego że umysł im jest młodszy, tym rzeczywiście szybciej chłonie informacje. Doskonałym przykładem są dzieci, które de facto w 3-4 lata opanowują totalnie obcy język – który nie jest nawet podobny do czegokolwiek, co znają – do poziomu, w którym się bez problemu komunikują z rodzicami, z otoczeniem.

To jest bardzo krótki okres, bo to trochę tak, jakbyśmy w 3-4 lata mieli nauczyć się języka, w którym komunikują się np. delfiny. Każdy język – angielski, hiszpański czy inny – jest podobny do naszego: też ma gramatykę, też ma czasowniki itd. Więc teoretycznie łatwiej już jest się uczyć kolejnych po tym pierwszym. A teraz wyobraźmy sobie, że musimy się nauczyć czegoś, co w żaden sposób nie jest podobne do tego, co znamy. Dzieci ogarniają to w 3-4 lata. Więc im młodsze dziecko, tym rzeczywiście szybciej się uczy.

Osoby dorosłe mają natomiast inną przewagę nad tymi młodymi – potrafią patrzeć bardziej systemowo, szukać schematów, powiązań. Dlatego dużo odkryć dokonują osoby, które mają już profesurę, już tam siedzą w tych badaniach od 20 lat. Dlatego właśnie, że mają wgląd w te informacje.

W trochę inny sposób budują połączenia, inaczej przetwarzają informacje. Największą przewagą ludzi właśnie w wieku 40-50 lat, jest to, że potrafią oni być konsekwentni i od siebie wymagać. Jeżeli weźmiemy na przykład 16-latka oraz 46-latka i każemy im codziennie poświęcić np. godzinę na to, żeby się nauczyli jakiejś nowej kompetencji, to biorąc pod uwagę, że 16-latek teoretycznie powinien nauczyć się szybciej (bo jest 16-latkiem), jest bardzo duża szansa, że jednak to 46-latek szybciej nauczy się tego, czego oczekujemy, dlatego że będzie to rzeczywiście robił codziennie.Są dużo większe szanse na to, że konsekwentnie codziennie będzie powtarzał, będzie się rozwijał.

Szesnastolatka rozproszy cokolwiek (nawet nie mówiąc już o powiadomieniach, które przychodzą non stop). Nawet jeśli wyłączę mu telefon, to będzie on potrafił rozproszyć się tym, że na ścianie jest jakaś plamka – i to już go zaciekawi na tyle, że ucieknie nam myślami gdzie indziej np. na 15 minut. Natomiast z wiekiem my uczymy się bardziej panować nad tym, gdzie płyną nasze myśli, i tego, żeby robić pewne rzeczy, a nie odkładać je na później. Dlatego to daje olbrzymią przewagę w uczeniu się czegokolwiek.

 

No dobrze, to sam wywołałeś ten temat: dlaczego tak trudno nam zacząć z systematyczną nauką? Powiedzmy, że chcemy programować. Przez miesiąc pracowaliśmy, uczyliśmy się, a potem znowu to odłożyliśmy. Co mówi neuronauka – w jaki sposób możemy utrzymać systematyczność? Niekoniecznie mówimy tutaj tylko o osobach młodych.

Tak, musimy przede wszystkim na początku patrzeć na to, że nasz mózg niekoniecznie gra z nami do jednej bramki. Dla naszego mózgu jest najważniejsze jego przetrwanie. A to, że my chcemy się nauczyć np. programowania, bo wiemy, że to nam przyniesie bardzo konkretne korzyści, dla naszego mózgu się totalnie nie liczy. Dla niego fajniejsze rozwiązaniem będzie obejrzenie odcinka serialu na Netfliksie, zjedzenie batonika czy chociażby pójście spać. Dla niego to jest dużo bardziej atrakcyjne, bo daje konkretny efekt tu i teraz.

Nasz mózg nie myśli aż tak do przodu. On – można powiedzieć – żyje chwilą, ale nie do końca. Stara się przewidzieć, co się wydarzy za chwilę, ale to jest bardzo bliska chwila. Dlatego więc my z zasady nie lubimy zmian. Zmiana dla naszego mózgu oznacza coś, co jest niezrozumiałe, nowe, a więc potencjalnie niebezpieczne. Bo jeżeli nie wiemy, co się wydarzy, to nasz mózg to odczytuje jako coś niebezpiecznego.

Skoro mówimy o programowaniu, to wydaje nam się, że jest to jakieś zagmatwane, jakieś trudne. Dlatego sam nasz mózg mówi nam: „odpuść sobie, daj sobie spokój, nie ruszaj tego. Po co w ogóle to ruszać, skoro może być tyle negatywnych aspektów z tym związanych”. Nasz mózg na samym początku będzie nas jakby sabotować.

Druga rzecz: jak zaczynamy programować, to na początku jest więcej kar niż nagród. I o ile napisanie „Hello World” jest jeszcze w miarę fajne, bo od razu widzimy, że coś zrobiliśmy (i to jest praktycznie najszybszy progres, jaki zrobimy w karierze, bo po dosłownie 5 minutach już mamy pierwszy program), to na kolejne progresy trzeba będzie czekać bardzo długo. Będziemy musieli włożyć bardzo dużo pracy w to, żeby wypracować kolejne rzeczy, co do których będziemy widzieć, że przynoszą efekty.

Jeżeli na przykład naszym celem jest dostanie pracy w IT, to zobacz, ile czasu musi minąć od tego pomysłu do momentu, aż rzeczywiście dostaniemy nawet nie pierwszą pracę, tylko pierwszą wypłatę (czy tam już kolejną) – to jest dla naszego mózgu ta nagroda. Nagroda jest daleko, a blisko są wszelkie kary związane z tym, że czegoś nie rozumiem, nie udało mi się, gdzieś zabrakło mi średnika, nie domknąłem nawiasu, nie wiem, gdzie teraz szukać. Podejrzewam, że teraz jest dużo łatwiej. Jak ja uczyłem się programować, to kompilatory nie pokazywały, gdzie jest błąd, tylko trzeba było ręcznie przeglądać kod i nieraz to było przeglądanie kilkuset linijek kodu, żeby zobaczyć, że zabrakło średnika. Teraz podejrzewam, że to już zdecydowanie inaczej wygląda.

Po drodze jest więc dużo kar. Są one dosyć częste, natomiast jest względnie mało nagród, które by sprawiały, że by nam się chciało. W związku z tym mamy problem z systematycznością i z budowaniem nawyku. Właśnie tak możemy to obejść: przez zbudowanie nawyku tego, że codziennie np. siadamy na godzinę i uczymy się kolejnej rzeczy. Jeżeli odejmiemy ten aspekt motywacji, czyli tego, czy nam się chce, to podchodzimy do tego jak do sterty naczyń, które trzeba umyć, bo inaczej nie będziemy mieli z czego zjeść (chyba że kupujemy tylko papierowe talerzyki). Wtedy codziennie musimy to zrobić – więc to nie jest kwestia tego, czy nam się chce, czy mamy ochotę. Po prostu siadamy, robimy – czyli siadamy, uczymy się programować. Dzięki temu jesteśmy w stanie łatwiej osiągnąć ten efekt. Tylko cały czas clou jest takie, że musimy to robić. Bez tego nie osiągniemy niczego.

Tak mówisz „mózg, mózg, mózg”. A gdzie jesteśmy my? Wiem, że to mega filozoficzne, ale w zasadzie dlaczego tak mówimy, jakby to był całkiem osobny byt?

Akurat mam ze sobą Stefana. To jest nasz model anatomiczny mózgu. Słuchacze nie będą go widzieli, ale jeśli byśmy patrzyli na mózg od przodu i byśmy go sobie przecięli na połowę – tak idąc przez środek głowy – to z przodu mamy korę czołową i w korze czołowej mieści się duża część procesów, które są odpowiedzialne właśnie za naszą świadomość: za rzeczy związane z tym, że potrafimy określić sobie i cele długoterminowe pod kątem tego, że wiemy, że to się opłaca, że warto tak robić.

Problem jest taki, że to jest względnie nowy obszar mózgu, względnie oddalony od tych podstawowych obszarów mózgu. Więc jeżeli mamy aspekty związane z tym, że chce nam się słodkiego, serialu itd., to często najzwyczajniej w świecie one wygrywają. Sama tematyka tego, czym jest umysł (bo musimy też odróżnić mózg od umysłu i tego, jak funkcjonuje umysł), gdzie jest ta nasza świadomość, gdzie są granice świadomości, to jest temat rzeka, który wciąż tak naprawdę badamy, i jeszcze nie do końca mamy komplet informacji, który byłby satysfakcjonujący.

 

Wracając do naszej nauki – często są takie dni, gdzie aż rwiemy się do programowania, a czasami jest tak, że nawet nie chce nam się odpalić komputera. Czy w jakiś sposób możemy zapanować nad tą huśtawką?

I tak, i nie. Tak – możemy zrobić coś, co nam pomoże. Natomiast najważniejsze jest to, by się pogodzić, że to się wydarzy. Skoro wiemy, że takie dni będą się zdarzały, to daje nam to jedną fajną możliwość: przygotowania się na to. Jeżeli pogodzimy się, że zdarzają się dni, gdy rzeczywiście nam się nie chce, totalnie nie rwiemy się do tego, żeby programować, to zastanówmy się najpierw, co na to wpływa, czyli co sprawia, że nam się nie chce. Takim skrajnym przykładem jest to, że jeżeli poimprezowaliśmy do czwartej nad ranem, to jest mała szansa, że następnego dnia będzie nam się chciało programować.

Możemy poszukać, czy jest to związane z jakimiś aspektami emocjonalnymi, funkcjonalnymi – co wpływa na to, że nam się nie chce. Dlatego że jeśli identyfikujemy te bariery, to możemy im przeciwdziałać, możemy je zlikwidować, dzięki czemu tak często nie będą występowały sytuacje, że nam się nie chce.

Po drugiej stronie skali mamy to, co sprawia, że nam się chce, czyli znalezienie rzeczy, które nas motywują. Tutaj jest jednak mała pułapka. Jeżeli np. stwierdzimy, że przez godzinę będziemy programować, i po tej godzinie zjemy sobie jakiegoś batona, którego normalnie nie jemy, bo jesteśmy na diecie, no to fajnie – to jest jakaś nagroda, jest konkretna, jest całkiem bliska, ekstra. Tylko że jeżeli będziemy tak robić codziennie, to po 2-3 tygodniach ta nagroda przestanie mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie. Dlatego musimy pamiętać, że jeżeli są motywatory zewnętrzne, jak na przykład zamówienie sobie ulubionego dania z restauracji, to bardzo ważne jest to, żeby to rzeczywiście było coś takiego, powiedzmy, odświętnego.

No i na koniec to, co najbardziej, jak sądzę, pomaga nam – kiedy już wiemy, co wpływa na nasz nastrój, na to, czy nam się chce, czy nam się nie chce – to jest to, żeby przyjąć sobie cel awaryjny. Ten cel awaryjny ma nam pomóc, jeżeli przykładowo mamy usiąść na cały dzień programować, ale wiemy, że są na to marne szanse, że dzisiaj się to uda.

Postanówmy sobie wówczas, że usiądziemy chociażby na 15 minut / pół godziny. Tylko tyle. Od razu umówmy się sami ze sobą, że siadamy i tylko tyle robimy. Przeważnie zanim włączymy komputer, zanim wszystko przywrócimy, sprawdzimy, gdzie skończyliśmy, to już minie sporo czasu. Całkiem prosto będzie więc przejść te pierwsze etapy i nagle się okaże, że już 10 minut za nami. Więc jak już zaczniemy cokolwiek pisać, to jest szansa, że stwierdzimy: „dobra, to jak już zacząłem, jak już to wszystko zrobiłem, to już napiszę trochę więcej”. Jest więc szansa, że będziemy pracować więcej niż te 15-30 minut. Natomiast ważne jest to, żebyśmy cokolwiek zrobili. Nawet otwarcie programu i komputera już jest czymś, co zrobiliśmy.

A druga rzecz jest taka, że jeżeli widzimy, że „okej, zrobiłem swoje, przepracowałem 15 minut / pół godziny i rzeczywiście efekty są marne”, to należy dać sobie prawo do tego, żeby odpocząć, żeby nie udawać, że się pracuje przez cały dzień w ten sposób, że „dobra, to ja niby pracuję, ale tu jeszcze po drodze miałem to zrobić, a to jeszcze miałem zamówić, a tu mi się subskrypcja kończy albo tam miałem anulować subskrypcję, albo jeszcze musiałem na maile odpisać”.

I nagle się okazuje, że my udawaliśmy przez 7 godzin, że coś robiliśmy, a tak naprawdę prawie nic nie zrobiliśmy. W takim przypadku już lepiej jest spróbować coś zrobić przez 15 minut / pół godziny, a całą resztę dnia najzwyczajniej w świecie sobie odpocząć. To zwiększa szansę na to, że następnego dnia będziemy mieć dużo większe pokłady energii, siły, motywacji do tego, żeby rzeczywiście coś robić.

Muszę przyznać, że zauważyłam u siebie już lata temu, że przede wszystkim najtrudniej jest zacząć, a jak zaczniesz, to już potem idzie. Miałem tak, że potrafiłem ileś czasu myśleć o tym, co muszę coś zrobić, zamiast to zrobić. Więcej czasu o tym myślałem, niż to robiłem. Więc po prostu zaczęcie czegoś zmienia wszystko – potem już się chce i jakoś to idzie. Najgorsze jest właśnie to, by się przemóc. Może to jest też to oszukiwanie mózgu, który mówi: nie ma sensu, nie rób tego.

Tak, tak. A jak zaczynamy robić, to on już wchodzi w taki tryb: „okej, to robimy, to robimy, robimy” i przeważnie, jak już zaczęliśmy, to robimy to dalej – już jesteśmy w tym trybie pracy. Jest więc duża szansa na to, że zrobimy więcej, niż jak byśmy cały dzień się oszukiwali, że coś tam klikamy, a tak naprawdę schodzi na czym innym.

 

No dobrze, to jak już mamy ten słabszy dzień i czujemy, że nauka nie pójdzie nam tak, jak byśmy chcieli, to czy jesteśmy w stanie coś zrobić, powiedzmy, zhakować nasz umysł tak, żeby chciał z nami trochę lepiej współpracować?

Tak, tak, tak. Jesteśmy w stanie dużo zrobić. Takie rzeczy, które nam mogą pomóc, są określane jako cztery filary nauki. Pierwsza rzecz, która nam mocno pomaga, to wspomniana wcześniej uwaga Jeżeli my pokierujemy uwagę na informacje, które chłoniemy, to będą one dużo lepiej przetwarzane później.

Drugą rzeczą jest aktywne zaangażowanie. Tu wiele osób myśli, że ma robić pajacyki czy jakieś aktywności fizyczne, żeby się aktywnie zaangażować. A chodzi o to, żebyśmy aktywnie zastanawiali się, co dalej, co to przyniesie. Tutaj np. jako ćwiczenie świetnie sprawdza się – totalnie z tym niezwiązana – np. gra w szachy. Ona uczy tego zastanawiania się: co się może wydarzyć. To aktywne tworzenie hipotez czy też zastanawianie się nad tym, co się zaraz wydarzy, co może być poprawną odpowiedzią, co może być dobrym rozwiązaniem, a co niekoniecznie świetnie moduluje tę siłę nauki.

To, co jest bardzo ważne jako kolejny krok, to feedback. Jeżeli otrzymujemy feedback, to bardzo szybko się uczymy – bo my uczymy się na błędach tylko wtedy, gdy wiemy, że je popełniamy. Jeżeli nie wiemy, że popełniamy błąd, no to nie nauczymy się. No bo czego? Cały czas będziemy robić błędnie. Dlatego bardzo ważne jest to, żeby zatrzymywać tę informację zwrotną i zmieniać swoje zachowanie według tej informacji zwrotnej.

No i na koniec ostatnia rzecz może być zaskakująca, dlatego że jest to konsolidacja, czyli sen. Musimy się porządnie wyspać. Jeżeli się nie wyśpimy na przykład po całym dniu nauki, to bardzo mało zapamiętamy. Nasz mózg po prostu nie będzie miał czasu na to, żeby podczas snu utrwalić te informacje i przenieść je w bardziej wydajne obszary pamięci. Dlatego, gdy się rano budzimy, to wszystko, co zapamiętaliśmy, pryska. Możemy to sprawdzić, zastanawiając się dokładnie, jak wyglądał wczorajszy dzień. Będziemy pamiętać tylko kilka wydarzeń, które łącznie zajęły nam może z godzinę. A co z pozostałymi 17 czy 18 godzinami dnia, które przeżyliśmy? Dlatego właśnie tak ważne jest, żeby na koniec się wyspać.

Na potwierdzenie mogę podać dwa przykłady. Często słyszę od swoich podopiecznych, że trudno im szło, że nie za bardzo mogli coś zrozumieć, ale na drugi dzień: eureka! Przyszło rozwiązanie, przyszło zrozumienie.

Widzę to też po mojej córce, która ma teraz trochę więcej niż 2 lata. Czegoś się uczyliśmy i widziałem, że nie do końca załapała. Wiadomo, że należy trochę popatrzeć przez palce na to, co mówię, ale widzę, że na drugi dzień, jak córka się prześpi lub nawet jak ma drzemkę, to całkiem inaczej kojarzy temat, o którym wcześniej rozmawialiśmy.

Oczywiście to jest tylko tak empirycznie – tak jak ja to mogę sobie wyobrazić – ale widzę, że to faktycznie działa. Czy potwierdzisz?

Tak, badania to potwierdzają. To jest też powód, dla którego dzieci tak dużo śpią. One tak dużo śpią nie dlatego, że nie mają co robić i się nudzą, tylko dlatego, że one w ten sposób utrwalają wszystko, czego się nauczyły. Dzieci de facto więcej śpią niż eksplorują świat, dlatego że potrzebują maksymalnie utrwalić to, czego się już nauczyły. Dla dzieci wszystko jest nowe, każda jedna rzecz, każdy kształt, każde zjawisko. Mają więc na samym początku masę rzeczy do nauki. Dlatego pierwsza część ich życia opiera się głównie na śnie.

My później myślimy, że z wiekiem ten sen traci na znaczeniu, że robimy to po to, żeby się dobrze czuć. Tak naprawdę chodzi jednak o to, że podczas snu nadal zapisujemy informacje, utrwalamy je. Co więcej, sen pozwala właśnie, jak wspomniałeś, wpaść np. na nowe połączenia, na nowe pomysły.

Dobrze jest też przespać się z decyzjami, które mamy do podjęcia – nie podejmować ich na gorąco, tylko rzeczywiście pójść spać i zobaczyć rano, jakie będziemy mieć przemyślenia. Dlatego że w momencie, gdy my będziemy spali, nasz mózg będzie te informacje przetwarzał, będzie szukał nowych połączeń i być może znajdzie właśnie coś, czego wcześniej nie dostrzegaliśmy.

Według ostatnich badań nasz mózg w ciągu nocy kilkudziesięciokrotnie przetwarza cały nasz dzień i wybiera, co zapisać i co przenieść do bardziej efektywnych obszarów.

Bardzo ciekawy temat. To może jeszcze tylko dopytam: co z takimi drzemki, powiedzmy, 20-minutowymi? Czy one coś dają? Czasami to nawet nie sen, tylko coś pomiędzy.

Badania nad tym, czy da się to zoptymalizować, jeszcze trwają. Zdecydowanie to, co przynosi korzyści, to około 2-4-godzinny sen. Tutaj badania jeszcze nie są jednoznaczne: ile rzeczywiście musimy spać, żeby maksymalnie wzmocnić proces zapamiętywania. Spotkałem się z badaniami, które mówią o tym, że już 30 minut może nam pomóc, ale są też badania, które mówią, że musimy spać co najmniej 2 godziny – że musimy przejść przez pełne cykle snu. Są jeszcze inne, które mówią, że optymalne są 4 godziny, bo pozwalają nam przejść przez ten cykl snu jak podczas takiej wersji demo nocy.

Na pewno kładąc nacisk na to, żeby się wyspać, możemy poprawić nasz proces zapamiętywania. Czy drzemki działają, zwłaszcza takie 15-30-minutowe? Jeszcze nie do końca wiadomo. Jeszcze potrzebujemy trochę czasu, żeby sprawdzić, jakie dokładnie efekty to przyniesie w procesach pamięciowych i poznawczych.

To ja tylko dodam, że na pewno regenerują. Przynajmniej w moim przypadku to działa, więc zdecydowanie polecam.

Jeżeli właśnie chodzi o funkcje regeneracyjne, to drzemki są świetne. Zapominamy o tym, że nasz mózg jest bardzo wysoko wydajnym organem i pracuje na najwyższych obrotach przez cały dzień. Musi później najzwyczajniej w świecie odpocząć. Musi przetworzyć te wszystkie informacje.

To nie jest tak, że jak idziemy spać, to mózg idzie na hamak i tam sobie zasypia, tylko w sumie pracuje on jeszcze mocniej niż w ciągu dnia, ale równocześnie jest w stanie się zregenerować, bo wyłącza wszystkie nasze funkcje, które działają na co dzień. My wtedy nie jesteśmy np. świadomi, nie analizujemy tak głęboko wszystkich sygnałów, które płyną do nas z otoczenia, chociaż uwaga dalej funkcjonuje. Zauważ, że jeżeli śpimy i np. ktoś koło nas powie nasze imię, to jest duża szansa, że się obudzimy, mimo że teoretycznie nie jesteśmy świadomi tego, co się dookoła dzieje.

Dlatego sen jest bardzo ważny – również pod kątem tego, żebyśmy mieli odpowiedni poziom naszych funkcji, też tych poznawczych, które sprawiają, że jestem w stanie funkcjonować na co dzień.

 

To wróćmy może jeszcze do tematu zapamiętywania. Często się zdarza, że niektóre rzeczy jesteśmy w stanie od razu zapamiętać, a część musimy powtarzać sto razy i i tak ich nie zapamiętamy. Czy możemy to jakoś zmienić?

Tak. My nie zapamiętujemy danej rzeczy dlatego, że nasz mózg stwierdza, iż to jest bez znaczenia. To jest dość brutalne, bo my często uważamy inaczej. Widać to zwłaszcza np. przy procedurach, W firmie mamy procedurę, której musimy się nauczyć, jest ona bardzo ważna, ale jakoś nam nie idzie. Dzieje się tak dlatego, że nasz mózg nie widzi w tym korzyści, nie widzi w tym potrzeby, nie uważa, że jest to informacja, która nam pomoże w przetrwaniu – głównie jego przetrwaniu. (nasze jest przy okazji de facto). Dlatego te informacje pomija, a później je usuwa, nie utrwalając ich w żaden sposób.

To, co możemy zrobić, żeby te rzeczy, które nam ciężko przychodzą, lepiej zapamiętać, to szukać połączeń między tym, czego się właśnie dowiedzieliśmy, a tym, co już wiemy. Czyli osadzać je trochę w naszej rzeczywistości, osadzać je w kontekście tej wiedzy, którą już posiadamy.

Rzeczą, która także pomaga i jest takim trochę hakowaniem, są wszelkie mnemotechniki. Dlatego że one doskonale łączą różne obszary pamięciowe z tym, co chcemy zapamiętać. Jeżeli więc zależy nam na zapamiętaniu bardzo konkretnej rzeczy, możemy użyć jednej z wielu mnemotechnik.

Jeżeli chodzi o naszą pamięć, to tak ogólnie rzecz ujmując jesteśmy w stanie zapamiętać praktycznie każdą informację. Wiadomo, że tutaj dochodzą już ograniczenia kliniczne, gdzie rzeczywiście mamy osoby chore, ale tak statystycznie rzecz ujmując, jesteśmy się w stanie nauczyć się praktycznie wszystkiego.

Z takich metod, które każdy z nas może wdrożyć i które świetnie się sprawdzają, są chociażby fiszki. Jest to bardzo niedoceniane, ale potężne narzędzie, dlatego że łączą one w sobie wiele rzeczy, które nam pomagają w nauce. To jest niesamowite, bo na takiej fiszce mamy napisaną tylko jedną rzecz, więc na niej się skupiamy. Fiszki pomagają w tym, że regularnie po nie sięgamy – np. każdego dnia, jeśli mamy je w tym samym miejscu – więc mamy tu tę naszą rutynę codzienną.

Dodatkowo fiszka sprawia, że musimy się zastanowić, co jest na drugiej stronie, więc jest to aktywne zaangażowanie. Próbujemy najpierw odświeżyć ślad pamięciowy, który być może już powstał. Jeżeli nam się to udaje, to super, to dalej utrwalamy. Jeżeli nam się to nie udaje, to sprawdzamy odpowiedź. Nasz mózg widzi, że nie znał tej informacji. Teraz ją pozna. Jeżeli się pomyliliśmy i mózg czegoś nie wiedział, to dla niego jest to kara – a on nie chce być karany. Jest więc duża szansa na to, że nauczy się tej rzeczy tylko po to, by później nie otrzymać od nas kary – że czegoś nie wiedział. Nauka na fiszkach jest więc mega efektywna.

To, co znowu może nas sabotować, to takie przeświadczenie, że już coś wiemy. Nie ma nic gorszego. Przeświadczenie, że już się czegoś nauczyliśmy, może oznaczać tylko tyle, że posiadamy to w pamięci krótkotrwałej, tej operacyjnej. Ale jutro nie będziemy o tym pamiętać. Dlatego tak ważne jest, żeby np. taką jedną fiszkę – mimo że następnego dnia możemy już wiedzieć, co na niej jest – jeszcze później przez tydzień, dwa tygodnie odświeżać sobie codziennie, żeby wzmocnić maksymalnie ślad pamięciowy. Tak naprawdę, jeśli na samą myśl o tej fiszce znamy odpowiedź, jesteśmy w stanie ją wyrecytować, to jest ten moment, w którym coś już mamy utrwalone. Natomiast do tej pory warto rzeczywiście sięgać po fiszkę i sprawdzać, czy na pewno daną rzecz pamiętamy i czy na pewno pamiętamy to w taki sposób, w jaki powinniśmy.

Jest bowiem taka ciekawa rzecz, że nasze wspomnienia są w dużej części fałszywe. My za każdym razem, gdy odtwarzamy jakieś wspomnienia, jakąś informację, w pewien sposób ją modyfikujemy. Dlatego np. zeznania nawet naocznych świadków nie są już dowodami, ponieważ takie zeznania osoby, która coś widziała, mogą być mało wiarygodne. Dlatego że to, czego nie pamięta, jej mózg dopisze w trybie automatycznym – tak, że ona nie będzie sobie z tego zdawała sprawy.

Dlatego tak istotne jest to, żebyśmy wiedzieli, że to, co pamiętamy, niekoniecznie musi być prawdą, i weryfikowali to co jakiś czas. Nawet jeżeli jesteśmy czegoś pewni, to warto sprawdzić, czy na pewno dobrze to pamiętamy. Być może jesteśmy święcie przekonani, że dobrze pamiętamy, ale to po prostu nic innego jak małe oszustwo naszego mózgu, który nie chce się przyznać do tego, że niekoniecznie zapamiętał dokładnie, co tam było.

To bardzo ciekawe, że musimy uważać na swój umysł, bo może nas oszukiwać.

Tak, tak. Mogę powiedzieć jeszcze taką ciekawostkę dotyczącą wzroku. To jest też mega ciekawy temat. Mało kto z nas wie, że punkty fiksacji, czyli to, gdzie my jesteśmy w stanie skupić wzrok, to jest tak mała plamka, że jeżeli wyciągniemy przed siebie rękę i wyciągniemy kciuk, to to jest plamka wielkości naszego paznokcia. Jest to więc naprawdę mały obszar.

Dodatkowo kolejną z takich ciekawych rzeczy, jak oszukuje nas mózg, jest to, że obszar oka, który rozpoznaje kolory, to nie jest cały obszar oka. My rozpoznajemy kolory tylko w środku pola widzenia, natomiast jego obrzeża, to co my odbieramy, są teoretycznie czarno białe. Cała reszta jest więc złudzeniem naszego mózgu, złudzeniem tego, że widzimy kolory po bokach. My tak naprawdę nie do końca je tam widzimy. To wszystko jest takim dynamicznym uzupełnianiem tej informacji, żeby się nie przyznawać do tego, że czegoś nasz mózg nie wie.

Tak samo np. gałka oczna – ma ona nerw wychodzący z tyłu. Jest więc to obszar, gdzie nie ma neuronów, które mogłyby rozpoznawać kształty i obraz. Dlatego każdy z nas w każdym oku ma w swoim polu widzenia plamkę sporej wielkości. Gdy zamykamy jedno oko, to powinno być tak, że nie widzimy danego obszaru, bo jest tam czarna plama. Dosłownie. Natomiast mózg znowu nas oszukuje, pokazując, że teoretycznie coś tam jest, coś tam widzisz i nie zwracaj na to uwagi.

Jest masa takich rzeczy, gdzie rzeczywiście nasz mózg stara się nas oszukać i udowodnić, że wcale nie idzie na łatwiznę, albo że czegoś nie potrafi, tylko udowadnia nam, że jest super, Wszystko jest okej.

Czyli cały czas jesteśmy oszukiwani. To niedobrze, niedobrze.

A tak z czystej ciekawości: czy jest to robione dlatego, żeby odciążyć nasz umysł? Żeby wszystko szybciej działało?

I tak, i nie. Znowu dlatego, że z jednej strony tak: nasz mózg dąży do tego, żeby przetwarzać informacje jak najbezpieczniej dla nas. Musimy znowu wrócić do tego, że nasz mózg nie jest odpowiedzialny za to, żeby jak najlepiej nam szło w pracy albo żebyśmy byli jak najszczęśliwszymi ludźmi na świecie. Jego to średnio obchodzi.

Nasze szczęście jest takim trochę efektem ubocznym tego, że mózg sam siebie nagradza. Natomiast to, co dla niego jest ważne, to przetrwanie. Przetwarza więc informacje, żeby móc przetrwać. To, że my z tych informacji korzystamy w inny sposób, np. czytając poezję czy słuchając przyjemnej muzyki, to jest trochę taki efekt uboczny czy raczej proces niecelowy naszego mózgu.

Jest tu więc masa rzeczy: co jest związane z naszą świadomością, a co z tymi podstawowymi procesami zapewniającymi nam przetrwanie. Przez to właśnie nasz mózg notorycznie sprawia, że to, co my myślimy, że widzimy, to rzeczywiście tylko myślimy. Zresztą cały nasz obraz świata, który odbieramy, jest tak naprawdę tylko wyobrażeniem w naszej głowie.

Bardzo prosty przykład: z jaką prędkością porusza się światło, a z jaką dźwięk. To są dwie totalnie różne wielkości. My, rozmawiając chociażby ze sobą czy z innymi osobami na żywo, jesteśmy święcie przekonani, że te informacje docierają do nas w tym samym czasie.

To ja mam pomysł na dzisiaj. Umówię się z moim umysłem czy mózgiem, że będzie się uczył szybciej, a ja dam mu pół godzinki dłużej pospać. Może się dogadamy.

Można podpisać taką umowę z mózgiem, może się da namówić.

 

Czas to pieniądz. Każdy z nas tego czasu ma bardzo mało, mimo że każdy ma 24 godziny. Jest coś takiego jak NanoLearning. Czy możesz nam przybliżyć ten temat i powiedzieć, w jaki sposób może wpłynąć na to, że tego czasu może będziemy mieli więcej?

NanoLearning jest w ogóle świetną koncepcją, dlatego że jego historia też jest ciekawa. Pierwsza praca na jego temat powstała w 2006 roku. Była napisana na jednej kartce A4 – i to była cała praca na ten temat. Już więc w samej swojej genezie był bardzo NanoLearningowy.

Koncepcja NanoLearningu jest względnie nowa. Tak jak wspomniałem – pierwsza praca to jest 2006 rok. Wciąż nie jest rozwiązaniem, które stosuje każda firma. Każda ma też własną jego interpretację. Bardziej jest rozwiązaniem, które cały czas jest rozwijane.

Jest koncepcją, która mówi: wykorzystamy maksymalnie to wąskie okienko uwagi, które jesteśmy w stanie zdobyć u osoby uczącej się, i wykorzystajmy je tak, żeby zmaksymalizować efekt nauki, żeby ta nauka była jak najefektywniejsza i niekoniecznie zajmowała nam godzinę, tylko właśnie zajmowała do 5 minut.

To, co w tym jest fajnego, to że dzięki temu i dzięki podejściu bardziej systematycznemu (czyli może i krócej, ale np. codziennie), mamy dużo lepsze efekty. To jest jak z dobrą rozmową – możemy rozmawiać przez dwa dni i po tych dwóch dniach ktoś się nas zapyta: „o czym tam rozmawialiście?” „No, rozmawialiśmy… No tak, fajnie było”. I ta rozmowa nie wniesie nic takiego konkretnego. Ale może być tak, że porozmawiamy pięć minut, i ta rozmowa będzie dla nas przełomowa, nagle otworzy nam oczy i będziemy mieli takie: „wooow, to to rzeczywiście jest takie proste”. NanoLearning trochę idzie w tym kierunku – żeby niekoniecznie marnować czas na długie formy, które są męczące dla naszego umysłu.

Bo umówmy się, że 8 godzin np. na sali szkoleniowej jest męczące tak bardzo, że jeśli później mielibyśmy wypisać to, co zapamiętaliśmy, byłaby to krótka lista rzeczy. Dlatego wiedząc to, staramy się maksymalnie skompresować wiedzę, którą przekazujemy właśnie w te 5 minut – żeby jak najlepiej wykorzystać tę coraz krótszą porcję uwagi, którą możemy od kogoś otrzymać.

Wiele firm – gdy z nimi rozmawiamy – mówi: „okej, to my sobie potniemy wystąpienia na 5 minut, wrzucimy i będziemy mieć” NanoLearning. To jednak nie jest wyznacznikiem – choć często mówię, że to jest fo 5 minut. Czas tutaj nie jest jedynym wyznacznikiem, bo chodzi o to, żeby przyciągnąć uwagę, żeby ją maksymalnie efektywnie poprowadzić. Dlatego my np. korzystamy z rysowanych animacji, bo za każdym razem, gdy rysuje się linia, jest ona maksymalnie uproszczona. Te obrazki są więc bardzo szybko przetwarzane przez nasz mózg i tam przypisywane są różne rzeczy.

Jak każemy komuś narysować drzewo, to (o ile nie narysuje nam choinki), każdy mniej więcej narysuje podobnie. Gdy pokażemy ten rysunek drzewa i będziemy mówić o drzewie, każdy będzie widział to drzewo w swojej głowie trochę inaczej, ale ten jeden rysunek jest w stanie reprezentować niemalże większość drzew. I my wykorzystujemy właśnie te uogólnienia i tę szybkość tego, że jesteśmy w stanie z samego kształtu, całą resztę sobie już w głowie wyobrażać i zrobić większą liczbę połączeń.

Dodatkowo jest to fajne, że jak coś się rysuje, my zawsze się zastanawiamy: a co tam będzie? A dokąd ta linia zmierza? To sprawia, że jeszcze mocniej jesteśmy w stanie potęgować przekazywanie informacji, to utrzymanie uwagi.

To, co idealnie uzupełnia koncepcję NanoLearning, to kwestia, która była bardzo długo problematyczna. Jak my zaczęliśmy pierwsze badania nad tym, jak to wdrożyć, nie było środków technicznych, żeby odpowiednio to przygotować. Jeszcze było za wcześnie, więc musieliśmy trochę poczekać, aż technologia nam dogoni – żebyśmy w ogóle byli w stanie coś takiego zrobić.

Neuronauki tutaj bardzo pomogły – to, że pokazują, co rzeczywiście się sprawdza, i jak jest skierowana uwaga. Teraz są niesamowite możliwości – my możemy np. pokazać animację i w momencie pokazywania animacji poprzez obrazowanie mózgu jesteśmy w stanie stwierdzić, czy ta informacja zostanie trwale zapamiętana, czy nie. To jest coś, o czym jeszcze 15 lat temu nawet nie byliśmy w stanie marzyć. Dzięki rozwojowi neuronauki – temu, że wiemy, co się sprawdza, co się nie sprawdza – jesteśmy w stanie tworzyć tak efektywne i tak krótkie formy nauki.

 

No dobrze, to w takim razie skoro jest to tak rewolucyjne i efektywne, to w jaki sposób możemy to wykorzystać w nauce programowania?

A to jest właśnie to pytanie, na które nie ma dobrej odpowiedzi. Dlatego że sama implementacja NanoLearningu w takim rozumieniu właśnie, jak powiedziałem, jest bardzo trudna. Jest trudna, kosztowna i w zasadzie ciężko, żebyśmy sami indywidualnie mogli to zaimplementować w pełnym wydaniu. Natomiast myślę, że to, co jest w tym fajnego, to to, że możemy wykorzystać rzeczy, które sprawiają, że NanoLearning jest taki efektywny, i przenieść to na swoje codzienne życie.

Jeżeli więc myślimy o nauce, to starajmy się dzielić ją na krótkie fragmenty, gdzie jesteśmy w stanie w stu procentach skupić się na tym, czego się uczymy. Dodatkowo sprawiajmy, żeby to, czego się uczymy, było ciekawe, żeby nas interesowało, żeby wzbudzało poczucie ciekawości. Ciekawość też jest niesamowitym moderatorem tego, jak silny będzie efekt zapamiętywania. Im bardziej nas coś ciekawi, tym mocniej to zapamiętujemy. Zresztą doskonale to widać po pasjach. Jeżeli coś nas pasjonuje, to momentalnie my zapamiętujemy wszystko, co jest z tym związane.

Kolejną rzeczą, którą można wykorzystać, jest upraszczanie. Nie ma trudnych rzeczy. Są rzeczy, które są po prostu źle tłumaczone. Każdą, nawet najbardziej zaawansowaną, najtrudniejszą rzecz, można wytłumaczyć w prosty sposób. Starajmy się więc wszystko sprowadzać do prostych i zrozumiałych dla nas rzeczy.

Jeżeli zaczniemy rozmawiać o fizyce kwantowej, to owszem, możemy ją wytłumaczyć tak, że niemal każdy ją zrozumie, ale możemy zacząć o niej opowiadać tak, że nawet profesorowie nie będą mieli pojęcia, o czym ten kolejny gość mówi. Dlatego utrzymywanie tego w prostej formie jest bardzo istotne.

I na koniec praktyka. Pamiętajmy, że nauka powinna być nakierowana na to, żeby jakoś ją zaimplementować w życiu. Czyli jeżeli myślimy o tym, że uczymy się programowania, to nie kończmy na tym, że nauczymy się, że istnieje taka funkcja, przeczytamy definicję i zobaczymy przykłady, tylko postarajmy się ją jakoś wykorzysta –, napisać kod, który będzie z tej funkcji korzystał. Istotne jest to, żeby osadzić to w tym kontekście, który już posiadamy, który znamy i najzwyczajniej świecie – jeżeli mówimy o kompetencjach związanych z programowaniem – jeszcze to przećwiczyć.

Same te rzeczy już sprawią, że nasza nauka będzie o wiele bardziej efektywna. Gdy połączymy to jeszcze z tymi rzeczami, o których wcześniej mówiłem (cztery filary), to jest to właśnie te kilka procent, które potrafią zrobić tak olbrzymią różnicę.

 

Jesteś współtwórcą platformy, która pozwala uczyć się zgodnie z NanoLearningiem – myślę tutaj o SeeWidely. Czy może nam ona w jakiś sposób pomóc w tym, żeby firma miała większe korzyści z naszej pracy, gdy będziemy już junior developerami?

To, co jest ciekawe, to to, że my się zawsze skupiamy na tym, jakie potrzebujemy posiadać kompetencje związane z pracą – czyli te stanowiskowe, żeby zostać zatrudnionym jako junior: jaki języki musimy znać, na jakim poziomie, żeby dostać tę pracę. Firmy też tak myślą i rekruterzy też tak na to patrzą, czyli zatrudniają na podstawie umiejętności stanowiskowych i zawodowych. Później dużo projektów napotyka na problemy. Nie ze względu na to, że ktoś zna słabo technologię, język czy za bardzo korzysta z gotowych stocków, tylko bardziej dlatego, że są braki w kompetencjach związanych z zarządzaniem zadaniami, sobą w czasie, w komunikacji, współpracy, skupieniu nad pracą, wypracowaniem nawyków i wielu innych rzeczy.

My nie uczymy kompetencji związanych ze stanowiskiem – czyli programowania – lecz skupiamy się na tym, żeby pomóc w przejściu na wyższy poziom właśnie z tymi kompetencjami, które wpływają na realizację projektów, pracę, życie codzienne, ale nie są kompetencjami stanowiskowymi. Jest taka fajna definicja, która mówi, że właśnie to są kluczowe kompetencje – dlatego że one robią olbrzymią różnicę dla pracownika, dla całej organizacji, dają niesamowitą różnicę w efektach, które są wypracowywane, a często zapewne są pomijane. Zwykle bowiem nie myślimy o tym, jak dużą różnicę robi zespół, który sprawnie potrafi ze sobą współpracować i komunikować się, względem zespołu, który zna po prostu technologię.

Sami tak mieliśmy. Pracujemy akurat z taką platformą, która jest mało popularna w Polsce, i potrzebowaliśmy specjalistów. Tych specjalistów w Polsce jest bardzo niewielu. Wzięliśmy specjalistę, który był rewelacyjny pod kątem technologii, natomiast komunikacyjnie i terminowo nie potrafił się dogadać z resztą zespołu. W związku z tym projekt jakby stał w miejscu, pomimo że mieliśmy kompetencje związane z technologią. Później wzięliśmy osobę, która nie miała aż tak wysokich kompetencji związanych z technologią, ale świetnie się komunikowała. Ta osoba jeżeli chodzi o technologię bardzo szybko nam urosła (no bo jeżeli się tym zajmowała na co dzień, to bardzo szybko wskoczyła wyższy poziom), ale to co jest fajne, to to, że zespół zaczął nagle osiągać mega dobre wyniki – dlatego że tamta osoba potrafiła współpracować z innymi.

To tak jak są te odwieczne problemy między back endem i front endem, i jeszcze gdzieś tam marketing po drodze, i UX=owcy – jeżeli tutaj nie ma komunikacji, nie ma sprawnej współpracy, to pomimo że możemy mieć świetnych specjalistów, to cały projekt może po prostu nie zostać dowieziony. Wracając do Twojego pytania: nie tylko juniorom pomagamy wskoczyć na ten wyższy poziom bycia specjalistą z obszarów nieprogramistycznych, ale pomagamy też rozwijać je u każdej osoby w organizacji – czy to mówimy o juniorach, seniorach czy kadrze zarządzającej.

Z naszej platformy korzystają też na przykład zarządy największych spółek giełdowych w Polsce. I to, co jest fajnego, to że często są to obszary, które ci ludzie znają, praktykują od lat – każdy z nas np. od lat się komunikuje. Przecież dla każdego menedżera podstawą jest informacja zwrotna. Każdy mówi, że to robi (z różnym efektem), ale każdy uważa, że jest w tym świetny. No i później mamy moduły na temat chociażby tej informacji zwrotnej, które nie są żadnym rocket science, i za każdym razem nawet najtrudniejszy temat ubieramy tak, żeby był on w pełni zrozumiały. I to, co jest fajnego, to że ta osoba, która ma 30-40 lat doświadczenia i teoretycznie powinna być już jakimś wymiataczem w tym obszarze, nagle mówi: „wow, w sumie to obejrzałem ten moduł i mi się oczy otwarły. W sumie powinienem tak robić, a gdzieś po drodze to zginęło”.

To jest tak jak z fałszywymi wspomnieniami, o których przed chwilą mówiliśmy. Jeżeli my nie powtarzamy czegoś co jakiś czas, to ta informacja zaczyna się zniekształcać albo czasem znika. Zresztą niech pierwszy się przyzna ten, kto pamięta drugi język, którego uczył się w szkole (jeżeli go nie używał w międzyczasie). Przecież ludzie się uczyli po 6-9 lat jakiegoś drugiego języka, a później, jak trzeba było go wykorzystać po kolejnych 10 latach, to potrafili powiedzieć co najwyżej, jak mają na imię, skąd są i że nic nie rozumieją. I to jest całe nasze słownictwo. Po tylu godzinach nauki. Jeżeli mieliśmy 2 godziny tygodniowo przez 50 czy 40 tygodni, to robi się z tego 800 godzin nauki obcego języka, z której nie mamy korzyści, dlatego że w międzyczasie nie korzystaliśmy z tego, nie odświeżaliśmy tej wiedzy.

Podsumowując: to, co fajnego daje nasze rozwiązanie zarówno juniorom, jak i pozostałym, to to, że uporządkowuje tę wiedzę, sprawia, że często możemy na nią popatrzeć w nowy sposób. Zachęcamy też do myślenia, co z nią zrobić. To nie jest taka sucha wiedza, że „okej, to ja Ci powiem np. jak przekazywać informację zwrotną lub dam Ci model przekazywania złych informacja” i tyle, i na tym kończymy – jest definicja i do widzenia. My za każdym razem na koniec każdego modułu jeszcze zachęcamy do tego, żeby zastanowić się, jak coś wykorzystać, co z tym zrobić – żeby to nie była taka martwa wiedza. Bo wiedza przynosi największe efekty wtedy, kiedy jest praktykowana, kiedy my na koniec ją wdrażamy i coś zmieniamy w swoim życiu, zachowaniu. To przynosi efekty nie tylko w pracy, ale też na co dzień.

 

A czy są jeszcze inne techniki nauki niż NanoLearning? Czy jesteś w stanie nam przybliżyć ten temat, jeżeli byśmy się chcieli też zapoznać z innymi koncepcjami?

Jest tego mnóstwo. Są takie najprostsze i jedne z najstarszych (chociaż są one trzydziestoletnie): możemy mówić o e-learningu, blended learningu, teraz też VR learningu. Natomiast zauważ, że one się bardziej dzielą przez narzędzia czy sposoby. Możemy mówić o mentoringu, coachingu, shadowingu czy szkoleniach, warsztatach itd. Te podejścia są różne. Przeważnie skupiają się one na tym, jak coś wykonujemy, w jaki sposób to egzekwujemy.

Natomiast to, co jest istotne i co powinno teoretycznie łączyć te wszystkie rzeczy, to sam proces nauki – czyli zrozumienie tego, skąd coś się wzięło i dlaczego akurat tak to robimy. Bo różne narzędzia przydają się w różnych sytuacjach. Możemy przyznać, że mentoring, coaching, szkolenia czy NanoLearning nie sprawdzą się w każdej jednej sytuacji. To nie są rozwiązania, które są odpowiedzią na całe zło tego świata i uniwersalnym złotym Graalem rozwoju. Takie coś nie istnieje. One się sprawdzają w bardzo konkretnych warunkach. Niektóre są mniej elastyczne, niektóre są bardziej elastyczne i to jest w nich fajne. Natomiast niezależnie od tego, z jakiej metody, z jakiego podejścia korzystamy, powinniśmy rozumieć, dlaczego ta metoda może zadziałać albo może nie zadziałać. Czyli musimy zrozumieć proces samej nauki i tak naprawdę samego zapamiętywania informacji. Dlaczego właśnie coś zapamiętujemy, a czegoś nie.

Tutaj mogą pomóc nam np. dwie książki. Pierwsza to książka Radka Kotarskiego Włam się do mózgu. Ona w bardzo fajny sposób pokazuje różne metody, które mogą nam pomóc w efektywnej nauce – bardziej od strony narzędziowej. To jest rewelacyjna lektura dla każdego, kto chciałby się zainteresować tematem. Jest bardzo przystępnie napisana i bardzo ładnie wydana.

Druga książka, która jest już tak, powiedzmy, poziom wyżej, mówi o tym, jak nasz mózg się uczy – bardziej z perspektywy neuronauki. To jest książka, której autorem jest francuski naukowiec Stanislas Dehaene. Tytuł książki to Jak się uczymy? Dlaczego mózgi uczą się lepiej niż komputery... jak dotąd. Ta książka jest niesamowicie napisana. Dzięki temu, jak opisuje te tematy, jest bardzo wartościowa dla osób, które nie mają bladego pojęcia o tym, jak funkcjonuje mózg. Wiedzą tylko, że istnieje. Takie osoby już bardzo dużo dowiedzą się z tej książki, chociaż nie wszystko zrozumieją. Ale to jest niesamowite w tej książce, że to niczego nie zmienia. Ona pokazuje też, owszem, jakby mocno teoretyczne aspekty, ale bardzo duży nacisk kładzie na to, co możemy z tym zrobić. I to jest największa wartość tej książki – pokazuje ona gotowe rozwiązania: co zmienić, co sprawia, że możemy osiągać efekty na dużo wyższym poziomie.

Jeżeli więc ktoś chce na poważnie się tym zająć, to polecam przeczytanie tej książki. Ma ona 300-400 stron – czyli jeżeli czytamy przez godzinę dziennie, to zajmie nam to kilka tygodni, ale ten czas zainwestowany w przeczytanie tej książki (nawet weźmiemy pod uwagę, że niekoniecznie wszystko będzie dla nas jasne za pierwszym razem) da nam niesamowite efekty długoterminowe pod kątem tego, że zrozumiemy, dlaczego sen jest taki ważny; dlaczego dzieci zrzucają np. kubki po sto razy, zanim się domyślą, że nie wolno tego robić; dlaczego jedne rzeczy zapamiętujemy tak, a drugie niekoniecznie; i co robić, żeby najzwyczajniej w świecie mniej się uczyć, ale efektywniej. Jest to więc ta druga książka, którą zdecydowanie polecam.

To miało być moje kolejne pytanie odnośnie do książek, ale już je podałeś. Radka Kotarskiego słyszę już kolejny raz. Jeszcze nie miałem książki w rękach, więc pewnie to zmienię. Ta druga też wydaje się bardzo ciekawa. Dzięki za tę informację.

 

Na koniec pytanie: gdzie możemy Cię znaleźć w sieci?

Zdecydowanie na LinkedInie. Tam najwięcej publikuję o neuronauce, o rozwoju organizacji i nie tylko – również różne ciekawostki związane z neuronauką. Znajdziecie też moje konto (chyba jeszcze da się je odkopać) oczywiście na Facebooku, Instagramie, Twitterze, Mastodonie i innych, aczkolwiek tam zaglądam już raz na bardzo długi okres czasu, więc jeżeli miałbym polecić coś do zaobserwowania czy nawiązania kontaktu, to jednak jest to cały czas LinkedIn.

To zapraszamy wszystkich do śledzenia tego, co się dzieje w neuronauce przez odezwanie się na LinkedInie do Marcina. A Tobie, Marcinie, bardzo dziękuję za rozmowę i podzielenie się tymi wszystkimi informacjami. Na pewno wszyscy dużo z tego skorzystamy. Dzięki jeszcze raz.

Dzięki.

Polecana książka

Włam się do mózgu
Radek Kotarski

Słuchaj także na:

Udostępnij ten artykuł:

Polecana książka

Włam się do mózgu
Radek Kotarski

Mentoring to efektywna nauka pod okiem doświadczonej osoby, która:

  • przekazuje Ci swoją wiedzę i nadzoruje Twoje postępy w zdobywaniu umiejętności,
  • uczy Cię dobrych praktyk i wyłapuje złe nawyki,
  • wspiera Twój rozwój i zwiększa zaangażowanie w naukę.

Mam coś dla Ciebie!

W każdy piątek rozsyłam motywujący do nauki programowania newsletter!

Dodatkowo od razu otrzymasz ode mnie e-book o wartości 39 zł. To ponad 40 stron konkretów o nauce programowania i pracy w IT.

PS Zazwyczaj wysyłam 1-2 wiadomości na tydzień. Nikomu nie będę udostępniał Twojego adresu e-mail.